Spod znaku Maryi rycerski my huf !

ROZMOWA z płk. Pawłem Lachowskim, dowódcą 18. Białostockiego Pułku Rozpoznawczego

(…) Któregoś dnia, gdy rozpoczął się kryzys graniczny, wziąłem ryngraf naszego pułku i postanowiłem zapytać siostry ze zgromadzenia miłosierdzia Bożego, czy mógłby on stać w ich kaplicy przy obrazie ks. Michała Sopoćki i czy mogłyby objąć nas modlitwą. Siostry się zgodziły.

– Wcześniej miał Pan jakieś związki ze Zgromadzeniem Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia?

– – Tak. Bywałem u sióstr na modlitwie razem z naszym kapelanem,
ks. kmdr. Bolesławem Leszczyńskim. Podczas jednego ze spotkań siostry podzieliły się, że mają problem z wydaniem dzieł ks. Sopoćki. Stwierdziliśmy z kapelanem, że pomożemy w tej sprawie i udało się nam przyspieszyć ukazanie się tej książki. Zainspirowany tym zorganizowałem wsparcie finansowe, które pozwoliło wydać kolejną publikację ks. Sopoćki. Po wybuchu wojny na Ukrainie wspólnie
z siostrami wydrukowali Państwo także obrazki Jezusa Miłosiernego.– Gdy wybuchła wojna na Ukrainie, wiedzieliśmy, że trzeba coś zrobić, tylko nie wiedzieliśmy co. Poszliśmy wspólnie z siostrami do kaplicy, żeby się pomodlić, i gdy wróciliśmy, już wiedzieliśmy, że trzeba wydrukować obrazki. Kiedyś żołnierze wszywali w mundury szkaplerze, my stwierdziliśmy, że wydamy obrazki na dobrym materiale, aby mogły one towarzyszyć walczącym. Znaleźliśmy sponsorów i wydrukowaliśmy je w językach ukraińskim, rosyjskim i polskim. Ksiądz abp Józef Guzdek je pobłogosławił, a przedstawiciele Caritas zawieźli obrazki na Ukrainę. Potem jeszcze inne osoby jeżdżące z pomocą humanitarną także zawoziły obrazki na Ukrainę. Łącznie wydrukowano ich ok. 15 tysięcy. Człowiek czynu z Pana, dużo udało się zrobić wspólnie z siostrami.– To chyba one mają takie dobre układy „na górze”. Współpraca Kościoła i wojska w ogóle bardzo dobrze się układała od początku kryzysu granicznego. Przygraniczne parafie wspierały żołnierzy modlitwą, darami, organizowały wigilie.

– Człowiek czynu z Pana, dużo udało się zrobić wspólnie z siostrami.

– To chyba one mają takie dobre układy „na górze”. Współpraca Kościoła i wojska w ogóle bardzo dobrze się układała od początku kryzysu granicznego. Przygraniczne parafie wspierały żołnierzy modlitwą, darami, organizowały wigilie.

– To prawda. Kiedy różne lewicowe bojówki atakowały wojsko, Straż Graniczną, z różnych parafii z całej Polski, nawet spod Krakowa, spływały słowa wsparcia, kartki, słodycze, obrazki i różańce. Jeden ksiądz spod Torunia przywiózł nam także laurki od dzieci z życzeniami, zapewnieniami, że są z nami. To było bardzo miłe. Rozdawałem te laurki chłopakom, którzy zabierali je ze sobą na granicę. To symboliczne wsparcie, ale bardzo ważne. Wspierał nas także marszałek województwa, choćby przy organizacji wigilii. Dzięki temu czuliśmy przy tych różnych atakach medialnych, że robimy to, co trzeba. Że jest to nielegalna migracja i jako państwo nie godzimy się na nią. To wsparcie było naprawdę potrzebne szczególnie bardzo młodym żołnierzom, którzy trafili na granicę.

– W pewnym momencie usiłowano wywołać rozchwianie, że nasze działania są wręcz szkodliwe. Dziś już wiemy, że kryzys graniczny to była tylko przygrywka do wojny. Teraz, dzięki zaporze, sytuacja na granicy wygląda zdecydowanie lepiej.

-Modlitwa pomaga w życiu dowódcy, w które wpisane są nieustanne wybory, decyzje?

– Bardzo pomaga. Od wielu lat chodzę codziennie na Eucharystię. Zawsze proszę też żołnierzy, którzy są wierzący, aby modlili się za mnie, żebym podejmował dobre decyzje. I wiem, że wielu żołnierzy modli się za mnie, to daje pokój serca. Obecnie mieszkam bez rodziny,  która została pod Warszawą, więc mam więcej czasu, aby np. udać się na adorację i zawierzyć Panu Jezusowi wszystkie sprawy. W szczycie kryzysu granicznego, kiedy na Podlasie przyjechało mnóstwo żołnierzy z całej Polski, trzeba było wiele rzeczy organizować, zaradzać na bieżąco różnym sprawom. Dzięki Bogu wszystko się udało. Mam bardzo dobrych żołnierzy, to ludzie z Podlasia, którzy są patriotami, są sumienni, mają wysoką motywację, chcą bronić tej ziemi, bo to jest ich ziemia, zamieszkiwana najczęściej od pokoleń. To rodzi inne podejście. Na Podlasiu ludzie z zewnątrz czuj różnicę między tą częścią Polski a innym regionami kraju?

– Tak, mówili o tym choćby żołnierze, którzy przybywali z zachodniej Polski. Siłą Podlasia są wspólnoty rodzinne, więzi, tradycja.

– Mocno kultywuje się tu tradycje patriotyczne, wojskowe. To teren, na którym działali Żołnierze Wyklęci. Podczas wielu uroczystości, na których bywam, spotykam ludzi, których dziadkowie, pradziadkowie byli zesłani na Syberię lub zginęli w Katyniu. Czuje się tu żywą historię.

– Jaką lekcję wyniósł Pan z tego pobytu?

– Dostałem lekcję patriotyzmu. Gdy ponad trzy lata temu przyjechałem jako dowódca do Białegostoku, otwierałem wystawę
o Żołnierzach Wyklętych, na której jeden mężczyzna opowiadał historię swojej rodziny. W jego domu nigdy się nie przelewało, komuniści gnębili ich przez cały okres PRL, mieli problemy z pracą,
z mieszkaniami, aż ciarki przechodzą, gdy pomyśli się o ich losie. Dodam jeszcze, że gdy w jednostkach specjalnych werbują kandydatów, dowódcy zauważają, że chłopaki z Podlasia mają
w głowie inną motywację, nie tylko interesują ich pieniądze, ale chcą czegoś więcej – być dobrzy i służyć.

-Na czym buduje Pan dowodzenie? Myślę, że wypowiedź wojskowego może być interesująca także dla cywili, bo dziś brakuje nam dobrych liderów.

– W mojej ocenie trzeba mieć jasno sprecyzowane wartości i mocno się ich trzymać. Jestem wymagającym dowódcą, moi żołnierze wiedzą, że u mnie nie jest lekko, ale z tego, co do mnie dociera, twierdzą, że jestem sprawiedliwy. Przede wszystkim trzymam się jasnych zasad gry: jeśli żołnierz chce awansować, wie, co musi zrobić, nie kieruję się sympatiami, kumoterstwem. Kolejna rzecz, obojętnie, czy kogoś lubię, czy nie lubię, co wynika z przyczyn psychologicznych, mam obowiązek wszystkich traktować tak samo. Dowódcy niezbędna jest umiejętność budowania zespołu, czyli nie dobieram sobie ludzi takich, jakich potrzebuję, tylko tworzę zespół z tych, których mam, starając się wydobyć ich największe talenty i je wykorzystywać. Ważna jest też zwykła uczciwość, nie cierpię tzw. ściemniania, na to nie ma u mnie miejsca. Nawet gdy są trudne sytuacje, mówimy sobie, jak jest, żołnierz przyjmuje karę i działamy dalej. Zawsze staram się także dawać żołnierzom drugą szansę, bo są różne sytuacje, problemy. Wysyłam na terapię, jeśli przynosi ona efekt, żołnierz wie, że może zostać, jeśli nie, to armia nie jest miejscem dla niego. W wojsku potrzebna jest wola walki. Zawsze pytam, czy zgłaszający się do nas chłopak ma taką wolę.

Jak ją najprościej zdefiniować?

– Żołnierz musi chcieć w danej sytuacji walczyć do końca, mimo wszystko. Jeśli nie ma woli walki, to prędzej czy później– raczej prędzej – odpadnie. Wiara też w dużej mierze oparta jest na walce.

-W wojsku trafia na dość podatny grunt?

– Wiara na pewno pomaga. Wspiera motywację żołnierza. Ja akurat nie byłem na misji, ale ci, którzy byli, mówią, że w skrajnie trudnych warunkach, gdy giną ludzie, jeżeli człowiek się nie modli, czy też nie ma obok niego kapelana, z którym można porozmawiać, to na pewno jest trudniej.

-Żołnierze nie patrzą na wierzących kolegów jak na „nawiedzonych”?

– Oczywiście są różne sytuacje, ale akurat tu, na Podlasiu, wierzących jest większość. W pułku mam też żołnierzy wyznania prawosławnego, jedni drugich muszą szanować. W Święto Wojska Polskiego mamy i Mszę św. w katedrze, i liturgię prawosławną w cerkwi.

Jak Pan trafił do wojska?

– Szczerze mówiąc, jako młody chłopak nie chciałem iść do wojska, to były czasy komuny, w wojsku obecna była tzw. fala, znęcanie się jednych nad drugimi. Trafiłem jednak do służby zasadniczej i dopiero wtedy stwierdziłem, że  to jest fantastyczna sprawa i jak najbardziej dla mnie. Po służbie zasadniczej zdawałem do szkoły oficerskiej we Wrocławiu, dostałem się i tak minęło mi już w służbie 30 lat. Zatem można powiedzieć, że odkryłem wojsko, będąc w wojsku.

-Co jest najtrudniejsze w żołnierskiej służbie?

– Ciężko wskazać na jeden czynnik. Służba wojskowa jest trudna, powiem tylko, że przeprowadzałem się w życiu 18 razy, teraz rodzina już nie przyjechała za mną do Białegostoku. Do przeprowadzek się łatwo przyzwyczajam, dla dzieci to jednak problem. Z byciem w armii łączą się trud, niewygoda, w pułku rozpoznawczym mamy częste wyjazdy na poligon, treningi leśne. Służba zwiadowcy wymaga wielu umiejętności, również świetnego przygotowania fizycznego. Dlatego w pułkach rozpoznawczych jest stosunkowo mniej kobiet niż w innych jednostkach, bo po prostu nie dają rady, za to te, które pozostają, są naprawdę rewelacyjne i twarde. Zwiadowcy to taka wojskowa elita.

-(…)Z perspektywy wielu lat spędzonych w armii widzi Pan różnice między chłopakami, którzy zgłaszają się do wojska dziś, a tymi sprzed 10, 20 czy 30 lat?

– Młodzi ludzie, którzy przychodzą dziś do wojska, są bardzo inteligentni, ale słabi fizycznie, co przekłada się też na psychikę. Młodzi zbyt dużo czasu spędzają obecnie przy komputerach i potem wydolność organizmu jest znacz- nie słabsza. Jako pięćdziesięciolatek często mam takie same wyniki, np. w biegach, jak dwudziestolatkowie.

– Modlitwa za żołnierzy Koronką do Miłosierdzia Bożego nadal trwa?

– Tak, jeżdżę również od czasu do czasu do sióstr, modlimy się, rozmawiamy. Dodam, że dwa lata temu pod jęliśmy wspólnie z żołnierzami i z księdzem kapelanem inicjatywę zawierzenia naszego pułku Niepokalanemu Sercu Maryi. Trudności były i przed, i po. Pytano, po co i dlaczego, ale gdy zaczął się kryzys graniczny, nikt już tego nie negował (…).

-Świętujemy 104. rocznicę odzyskania niepodległości. Jak w szkoleniu wojskowym odwołują się Państwo do patriotyzmu, miłości Ojczyzny?

– Mamy szkolenia z patriotyzmu, przyjeżdżają do nas kombatanci i opowiadają o swoich doświadczeniach, utrzymujemy bardzo dobre kontakty z instytutem Pamięci Narodowej i Muzeum Wojska Polskiego w Białymstoku, historycy z IPN przyjeżdżają do nas z wykładami.

– Oprócz niezbędnego fizycznego wytrenowania w wojsku ważny jest duch?

– Oczywiście. Wiadomo, że kondycja jest niezbędna. W zdrowym ciele zdrowy duch, kładę więc zawsze nacisk na zaprawę, treningi, ale to za mało. Jeśli ktoś przychodzi do wojska tylko dla pieniędzy, to szkoda życia, bo potem, po iluś latach, spojrzy wstecz i zobaczy, że całe życie biegł za tym, czego nie kochał. Trzeba kochać to, co się robi (…).

Całą rozmowę można przeczytać w „Naszym Dzienniku”
MYŚL JEST BRONIĄ Czwartek-Piątek, 10-11 listopada 2022

Może Ci się również spodoba