Sekret naszego szczęścia

z “Płomienia” (lipiec-sierpień 2021r.)

Pan Bóg stworzył nas do szczęścia. Podzielił się swoim życiem z nami. I podzielił się także swoim szczęściem, swoją miłością. Dar istnienia to jest wielkie szczęście. Żyjemy, istniejemy i będziemy żyć na wieki. To jest największy dar. Wszystko inne to są już inne dary. To jest największy dar: życie na wieki.

I posłał Ojciec na świat Syna swego. Bóg w Trójcy Świętej jedyny schodzi w Osobie Syna – Jezusa, Baranka Bożego, na świat, żeby człowiekowi pomóc podejmować decyzje w kierunku nieba. Żeby pomóc człowiekowi wychylić się z tego swojego domku ku nieśmiertelności. Póki co, żyjemy tutaj w ciele, żyjemy zanurzeni w tym świecie, ale Jezus przyszedł, żeby nas pociągnąć ku niebu. Przyszedł i puka do naszych drzwi, żebyśmy je otwierali, by On mógł wejść. Żebyśmy też otwierali okna naszej duszy i wychylali się przez nie ku nieśmiertelności, aby spojrzeć w niebo.

Szatan najbardziej bał się tego, że Jezus wypełnia wolę Ojca. Wiedział, że jeżeli Jezus wypełni wolę Ojca, to on – szatan – przegra. Przypominamy sobie scenę kuszenia u początku działalności Pana Jezusa. Czterdzieści dni Jezus pości, w końcu odczuwa głód i wtedy szatan przychodzi z trzema pokusami: pożądliwością oczu, ciała i pychą żywota. Jezus wszystkie te pokusy odrzuca i czytamy, że wtedy szatan odstąpił od Niego „do czasu”. I ten czas wielkiego znów uderzenia to będzie czas wydania na śmierć, zdrady, męki, śmierci. Dlatego tak szatan mobilizował wtedy ludzi do okrucieństw, do tak strasznego biczowania, cierniem ukoronowania, do przeklinania pod krzyżem. Tak mobilizował, bo walczył do końca, żeby te cierpienia były tak straszne, by złość, przewrotność ludzka była tak dominująca, tak niewyobrażalna, aby Jezusa złamać.

Teraz Jezus, dając nam konkretny program na życie, udziela nam swojej siły. My nie udzieliliśmy Mu siły, bo my tej siły nie mamy. Ale On – Bóg ma tę siłę i dając nam taki program do nieba, jest z nami. I my już nie musimy bać się, że przegramy. Wystarczy, żebyśmy w każdej próbie zawołali: „Jezu!”. A imię „Jezus” znaczy „Bóg zbawia”.

Ważne jest, abyśmy zapragnęli Jego zbawienia. A więc potrzeba jest tylko decyzja. Jeśli ktoś nie był dawno u spowiedzi, to wystarczy, żeby zaczął mówić: „Jezu chcę iść. Pomóż mi!”. Jeżeli ktoś pije, a nie chce pić, to naprawdę, uwierzcie, że starczy, żeby zaczął mówić poważnie: „Jezu, pomóż mi, nie chcę pić”. I nie będzie pił. I są na to dowody. Pan Jezus daje nam trudny program, ale to jest program dany po to, aby być człowiekiem szczęśliwym.

Wiesz, czego diabeł się najbardziej boi, gdy chodzi o twoją duszę? Boi się ucałowania krzyża. Boi się twoich wyciągniętych rąk po krzyż. Boi się twojego „tak”. Boi się twoich słów: „Panie, nie rozumiem tego, boję się tego krzyża, ale przyjmuję go, bo Ty wiesz najlepiej”. Kochani, sekret naszego szczęścia wiecznego w niebie i sekret naszego szczęścia tu na ziemi tkwi właśnie w tych wyciągniętych rękach po trudne sytuacje. Jeśli jest trudna sytuacja w twoim sercu, to przyjmij ją. Powiedz Jezusowi: „Panie, przyjmuję z miłością, przyjmuję ten krzyż. Przyjmuję to, co boli”.

Podobnie w rodzinie. Ja już nieraz mówiłem, że zdarzyło się, że wielu ludziom w życiu podpowiedziałem: „Ofiaruj życie”. I niektórzy na początku się tego boją. Ludzie dzisiaj boją się ofiarować. Nieraz bywają takie sytuacje, że ktoś najbliższy pije i ja wówczas mówię: „To podejmij abstynencję w jego intencji: nie piję, nie kupuję, nie częstuję”, A ta osoba mówi: „A przecież ja nie piję, a przecież sylwester przyjdzie, a imieniny”, I mówię: „ To sąsiedzi będą bardziej kochać twoje dziecko, męża niż ty? Takiej marnej ofiary nie potrafisz złożyć: nie piję, nie kupuję, nie częstuję”? Ale tak nieraz jest. Żyjemy dzisiaj w świecie bardzo egoistycznym. Gdzieś zagubiła się miłość nawet do najbliższych. A są ludzie, którzy z wielką radością mówią: „Tak, ofiarowuję życie, oddaję w ręce Pana Jezusa, w ręce Matki Najświętszej moje życie, niech robią z moim życiem to co chcą”.

To jest właśnie to ofiarowanie, poświęcenie się. No i przychodzą owoce. Przychodzi zmartwychwstanie. To, kochani, jest najważniejsze. Żebym ja to potrafił. W każdej sytuacji.

Kochani, dla nas – kapłanów to jest najważniejsze. Bo jak chcemy odprawiać Mszę Świętą tak, to musimy razem z Panem Jezusem ofiarowywać każdej Mszy życie. Bo wtedy tylko wypełniamy kapłaństwo, kiedy ofiarowujemy życie. To dobrze, że są te „Margaretki” i codziennie ktoś się modli za tego samego kapłana. Ja na szczęście mam trochę tych „Margaretek” w różnych miastach Polski. Dzięki temu jakoś się jeszcze trzymam. To znaczy raczej: Pan Bóg mnie trzyma.

Najważniejsze jest posłuszeństwo Panu Bogu. Bo czego się Pan Jezus domaga? Posłuszeństwa. Żeby się zaprzeć siebie. Żeby wyciągnąć ręce po krzyż – po to, co boli. Żeby się z tym nie kłócić. Żeby nie popaść w jakiś smutek, bo choroba jakaś człowieka dopadła. Zaprzeć się siebie to właśnie nie ulec zgorzchnieniu, smutkowi. A jakie to jest trudne. Człowiek musi się zapierać siebie, żeby postąpił wbrew naturze. Nie dać się złym skłonnościom w nas, wadom.

„Proszę was bracia przez miłosierdzie Boże byście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą i Bogu przyjemną jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej” (Rz 12,1). Żyjemy w ciele, więc i ciało trzeba ofiarować Bogu. Przypomnijmy sobie ubiegłoroczne spotkanie młodzieży w Madrycie. Jak pięknie ta młodzież się modliła! Dzięki telewizji TRWAM mogliśmy śledzić adoracje, Msze Święte, także nieoczekiwaną burzę, jaka wówczas nastąpiła. W przekazach podkreślano, że w jednym momencie jakby na komendę ucichł ten gwar i wszyscy modlili się na kolanach, adorowali Pana Jezusa, wierzyli w Niego obecnego w konsekrowanej Hostii, w Najświętszym Sakramencie. I oni byli naprawdę piękni. A żeby się tak mogli modlić, adorować i tak uśmiechać się, dawać tę miłość, to gdzieś tam po drodze musieli się zaprzeć siebie, by być świadkami tej miłości Bożej. Bo przecież tacy chłopcy, dziewczęta też żyją w ciele, w tym świecie, w tym wszystkim, co dzisiaj nas otacza. To nie sprzyja, żeby ciała były święte, żeby była czystość przedmałżeńska, żeby była trwałość małżeństw, żeby nie było antykoncepcji. To nie sprzyja, a więc po drodze taki młody człowiek, dziewczyna, chłopak muszą się zapierać siebie. A więc wierzą Jezusowi, że to jest prawdziwe, że to jest dobre, że Jezus mówi te słowa z serca, żebyśmy byli szczęśliwi. No i później to szczęście maluje się na twarzach.

Gdy się zapieramy siebie, złych skłonności, tego, co świat proponuje, a wierzymy Jezusowi, jesteśmy Mu posłuszni, idziemy do nieba. Obyśmy wszyscy, a także ci, których macie w sercu, których kładziecie u stóp Jezusa, odnaleźli się tam, w niebie, rozpoznali.

Święty Augustyn żył w grzechach nieczystych. W swoich „Wyznaniach” zapisuje swój piękny dialog z Bogiem: O, prawdo wieczna, miłości prawdziwa, umiłowana wieczności, Ty jesteś moim Bogiem, do Ciebie wzdycham dniem i nocą. Skoro tylko poznałem Cię, uniosłeś mnie, bym zobaczył to, co należy zobaczyć, ale ja jeszcze nie byłem do tego zdolny. Pokonałeś słabość mego wzroku potęgą Twoich promieni. Zadrżałem z miłości i lęku. Poznałem, że znajduję się daleko od Ciebie, w krainie obcej, i usłyszałem jakby Twój głos z wysoka: >>Jam jest pokarmem mocarzy. Wzrastaj, a będziesz Mnie pożywał. I nie ty zamienisz Mnie w siebie na podobieństwo cielesnego pokarmu, ale Ja zamienię cię w siebie<<.

Jezus w Komunii św. przychodzi jako pokarm mocarzy. Trzeba się cieszyć, gdy nas spotykają trudności, bo wtedy ujawniają się siły ducha. Bez trudności się one nie ujawniają. Duch jest uśpiony. Właśnie w trudnościach, w cierpieniu ujawniają się siły ducha. A więc muszą być te wyciągnięte ręce po krzyż. To jest obraz oczywiście, bo bardziej dusza „wyciąga” swoje „ręce” po krzyż, całuje ten krzyż, całuje cierpienie, to co trudne, niewygodne, co karze umrzeć dla siebie, dla swojej pychy, egoizmu. Więc zobaczcie, jaka to musi być siła. I Jezus przychodzi, żebyśmy byli mocarzami. Komunia Święta to jest pokarm mocarzy. I chrześcijanie są mocarzami.

Bo my cierpienia, krzyża nie przyjmujemy jako czegoś abstrakcyjnego, niezależnego od Boga. My przyjmujemy Jezusa. I kiedy tak przyjmujemy Jezusa to jesteśmy Jezusem, tacy jak Jezus. I wtedy przemieniamy świat. Owce przemieniają wilki w owce.

My jesteśmy po to, kochani, żebyśmy rozniecali ogień i żeby to nasze ognisko tutaj płonęło. I żeby zapraszać innych, aby ten ogień, o którym Pan Jezus mówi: Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i pragnę, żeby zapłonął (Łk 12,49), to żeby on tak właśnie zaczął płonąć. Kochani, odwagi! Pan Bóg dał nam różne dary. Posługujmy nimi odważnie. Przemieniajmy świat.

Może Ci się również spodoba